Nietrudno skrzywdzić kogoś powielając zasłyszaną opinię. W taki sposób mamy tendencję rozprawiać się z nieobejrzanym filmem, nieprzeczytaną książką, nowym kolegą z pracy, czy nową płytą znanego muzyka. Komentujemy, ze słyszenia. Błąd. Warto przekonać się na własne oczy, uszy, a wtedy komentarz nabiera innego znaczenia. Dlatego dzisiaj pozwolę sobie na kilka słów na ten temat.
Trochę zanadto upalnie ostatnio, więc przejdźmy do kojącego cienia. Lubicie czytać? Załóżmy, że tak – mam kolejne pytanie. Czy na lekturę potrzebujecie odpowiedniego czasu, pozycji, miejsca? Widziałam naprawdę wiele czytających osób w tak zaskakujących miejscach, że sama zamarzyłam, żeby potrafić właśnie tam i tak. Póki co, ja osobistą strefę czytelnika uwiłam sobie w domu.
Przy okazji kilku czerwcowych wolnych dni, podjęłam z mężem szybką decyzję, by liznąć nieco Paryża. Z zasady bywa tak, że do podróży przygotowujemy się trochę, żeby niepotrzebnie nie tracić czasu na miejscu. Każde z nas wie, co mu do szczęścia potrzebne i po co jedzie tam, gdzie jedzie, a to bardzo ułatwia zadanie. Pogoda nam sprzyjała, no, może nawet ciut za bardzo, ale przecież na taki dar od natury narzekać nie wypada. Ponadto przyznać trzeba, muzea mają ten niewątpliwy walor dodatkowy, że znajdują się pod dachem, a czasem dysponują też pomieszczeniami klimatyzowanymi, co dodaje zwiedzaniu poczucia świeżości, a to z kolei wpływa na komfort zwiedzania i zdolność koncentracji.
Czasami przebieranie nogami kompletnie nic nie daje. A może daje, tylko nieco później. Albo po prostu – we właściwym czasie. Jak to dobrze, że nasz organizm o nas dba, bo w emocjach moglibyśmy zrobić sobie krzywdę. Czerwiec z takiej radości niepohamowanej słynie. Dzieci mają swoje święto. A dorośli cieszą się, że dzieci się cieszą. Czasami, coraz częściej nawet, czerpiąc z nieprzebranego morza poradników, sami cieszą się jak dzieci. Umiar jednak we wszystkim wydaje się być wskazany. Nawet w radości, niestety.
Maj w końcu przyszedł. Z wszystkimi jego atrybutami. Zapewne co człowiek, to na inne zwróci uwagę. Są jednak takie elementy tego miesiąca, które u wielu się powtórzą. Ja wymieniłabym bez i w końcu czerwony tamaryszek, może matury, choć się nie upieram. No i zdecydowanie piękne słońce, które zaprasza nas na spacer. Albo do ogrodu – tam wszystko zaczyna się dziać. Zarówno dla tych preferujących grządki, jak i tych, co wybierają wielobarwne plamy kwiatów. Jest pięknie i niech tak zostanie.
Ekscytują mnie dni, kiedy moje miasto tętni życiem. Właśnie teraz to zjawisko dobiegło końca. Kinu na granicy towarzyszyła atmosfera większego zainteresowania tym – co gdzie i kiedy – co dla jednych oznaczało skupienie nad wyborem, a dla innych roztrzepanie, bo wszędzie chciało się być. Wszystko z tej przyczyny, że poza oglądaniem filmów, aktorów można było tutaj też posłuchać, a dodatkowo – do głosu zaproszona została literatura. I tak na dobrą sprawę, trzeba było naprawdę nieźle się zorganizować, żeby wszędzie zdążyć i jeszcze zakończyć dzień koncertem. Choćbyśmy sobie nawet ponarzekali, że wszędzie nas jednak nie było, wszyscy zgodnie muszą przyznać, że „działo się”. Rozwija to nas, promuje miasto. I jedno i drugie naprawdę ważne. W tym roku festiwal wstrzelił się w majówkę, co wzmogło zainteresowanie bywaniem jeszcze bardziej.
Kiedy dzień zmierza ku końcowi, z szaloną radością zatapiam się w łóżko, pod kołdrą, na ulubionym jaśku i wreszcie odczuwam spokój. Sen przynosi ulgę. Czuję senność, niech mi się śni. Niech mi się śni miło, kolorowo, bezpiecznie. Kołdra, synonim bezpieczeństwa. Do czego to doszło, że tylko ona. I sen rzeczywiście przychodzi, kiedy chcę. Czasem po godzinie czytania emocjonującej lektury, a kiedy indziej zupełnie sam. Sypialnia, moja twierdza, mój schron.
Kiedy do dowolnych świąt pozostają dwa tygodnie, dopadają mnie czasami niemrawe wyrzuty sumienia, bo wiele gazet i portali uzmysławia światu, że niezbędne są generalne porządki, a mnie to nigdy specjalnie nie przekonywało. Wydaje mi się, że jeśli na bieżąco piorę, gotuję, wkładam naczynia do zmywarki, a przedmiot zabrany na chwilę odkładam na swoje miejsce, to robię naprawdę wszystko, co niezbędne. „A okna?” – może ktoś zapytać. I tu mnie „ma”. Bo one są poza konkurencją. Ach…
Piękna pogoda, którą nareszcie przywołaliśmy wszyscy myślami, dodaje każdemu nadziei, energii do działania, chęci do zrobienia czegoś, do czego zimą, ale też przedwiośniem nikt by nas nie namówił. Oczywiście, generalizuję. Mogę mówić tylko za siebie, ale znam takich, co myślą podobnie, więc pozwolę sobie na słowo także w ich imieniu. Przemijają nam, jedna pora roku za drugą. A z uwagi na to, że od dłuższego czasu mierzymy się z tym, co nieznane, zdarza nam się przeoczyć kolejną.
Zaczynałam pisać ten tekst już dwa razy. Potem go czytałam z uwagą, żeby ostatecznie stwierdzić, że ani jeden nie jest napisany tak, żeby nadawał się na łamy dzisiejszego wydania. Nadchodzi wiosna, zupełnie nie taka, na jaką czeka każda kobieta. O tym, że kobieta czeka na wiosnę – wiem z własnego doświadczenia. Z obserwacji „w terenie” również. Tymczasem wokół kolor zielony przybrał taki odcień, który – jeśli jest elementem mody, to w porządku, ale kiedy zaczyna obowiązywać z innych przyczyn – wprowadza lęk, smutek, złość, potrzebę obrony, czy potrzebę ukrycia.