Nie zastanawiałam się dotąd, jaka grupa wiekowa przewija się tu najczęściej. Typuję jednak, że moja – jakkolwiek to brzmi. Może i Czytających najdzie podobna refleksja, a może wręcz odwrotnie i zdanie mają na ten temat ugruntowane od lat. Sprawdźmy więc.
Uważam się za osobę umiarkowanie spontaniczną. To znaczy mniej więcej tyle, że poza sprawami uregulowanymi zawodowo i takimi, które ze względu na bycie rodzicem układają nasze życie – wszystko inne jest dozwolone w czasie dowolnym. Oczywiście, zdecydowanie prościej się żyje, kiedy pewne czynności wykonywane są co dnia regularnie, tylko… co to za życie 😉Takie miałam przekonanie jeszcze niedawno, stąd przypuszczenie, że są cechy, które ulegają weryfikacji z biegiem dni, z biegiem lat. Charakter pomijam.
Nie chciałabym tutaj wprowadzać jakiejś umownej linii granicznej, a także powoływać na wiek, łagodnie nazywany dojrzałym, wyliczać, kiedy co następuje, ale męczy mnie ta dorosłość, do której zbliżyłam się ‘jakimś cudem’ i ‘bardzo niebezpiecznie’, o czym daje znać powłoka ciałem zwana.
Nowy punkt na kalendarzowej mapie
Tak dużo mam do zrobienia, tak wiele marzeń do realizacji, a tu nagle zaczynają się piętrzyć nowe, bardzo po macoszemu przyjmowane zajęcia niemal obowiązkowe, jak wizyta u lekarza. Precyzyjniej napiszę ‘u lekarzy’. A kiedy terminarz w telefonie, z którego z powodzeniem korzystam od roku, zaczyna być posiany takimi właśnie nowymi plamami na mapie, wzmaga to we mnie uczucie irytacji, bo do nich wszystko należy zgrabnie dopasować. Jak wiadomo, zdrowie jest najważniejsze i być może, gdybym dbałość o nie przesunęła o na przykład dwa miesiące, to kto wie – może już niczego nie trzeba byłoby przesuwać. A przecież jeszcze całkiem niedawno, wystarczył jeden telefon od przyjaciół z pytaniem „Co robimy? Kino, góry, spacer, tańce?” – i człowiek po prostu ruszał, żeby żyć!
Dziś, do zdrowia należy dopasować urlop krótki, urlop dłuższy, uroczystości rodzinne oraz spotkania towarzyskie i wydarzenia kulturalne w takiej właśnie kolejności. Dobrze, że są jeszcze weekendy, choć te też uległy pewnej zmianie. Bo jeśli w tygodniu koniecznie sprawdzić należało jakość zdrowia i życia, to w sobotę i niedzielę po prostu się odpoczywa. Odpoczywa się od wrażeń, które przecież gabinetom lekarskim są właściwe.
Kiedy jednak tak się szczęśliwie ułoży, że tydzień przebiegnie na sprawach zwykłych, a te niezwykłe można nazwać przyjemnymi, to w sobotę i niedzielę odpoczywa się też. I to najbardziej zaskakuje. Bo nie ma, jak widać znaczenia, co w tygodniu miało miejsce – bez weekendu ani rusz. To nadal trudno mi zrozumieć.
Już to kiedyś słyszałam
O dojrzałości nagle osiągniętej świadczą też pewne zwroty, na które młodzież reaguje na ogół mrugnięciem oka. Należą do nich „za naszych czasów” albo, „jak byłam w twoim wieku” – czyli potworności, o których na ogół myśli się „ja taka nigdy nie będę”. Bo kiedy człowiek dobrze się nad tym zastanowi – tu właśnie czas zdaje się płynąć najszybciej. Najłatwiej to zobaczyć „na dzieciach”. O czym to świadczy, że jeszcze „parę lat temu”, po powrocie z pracy człowiek był w stanie z uśmiechem na twarzy bawić się w taksówkę, rozwożąc młodsze pokolenie na wszelkiej maści kółka zainteresowań, a potem jeszcze wyrwać się do kina.
Jak to możliwe, że wożone w bagażniku buty do tańca były używane raz w tygodniu, pomimo wykonywania wielu innych czynności obowiązkowych i na wszystko starczało energii, siły i przede wszystkim chęci. A w chwili, kiedy taksówka przestała być potrzebna, to najczęściej odpoczywa w garażu, bo jej kierowniczka odpoczywa po zwykłym dniu?!
O co chodzi z tym całym kalendarzem, zegarkiem, budzikiem…
Przecież to są przedmioty w pewnym wieku określane jako zbędne, niepotrzebne gadżety. Nagle wychodzą na plan pierwszy i regulują naszą spontaniczność. Jak tu być spontanicznym, kiedy terminy przekraczają wartość możliwości organizmu? Właśnie przez moment zatrzymałam się na dłuższą chwilę, żeby przypomnieć sobie słowo „możliwość” – a przecież nie jest w nim nic skomplikowanego, czy nietypowego.
Trochę nowych zasad
Mamy styczeń, który mija mi bez postanowień. Nie miałam zresztą tendencji do robienia ich wcześniej. Jest zimno i słońca nie widać i to niech będzie moim usprawiedliwieniem braku działania. Przywykam do zmniejszonej dawki „spontaniczności w swojej spontaniczności”. Oswajam fakt, że mnie to spotkało. Staram się żartować sobie z tego. Dostosowuję swoją aktywność do stanu ciała, ducha, wreszcie sytuacji.
Terminarz pomaga, niech będzie. Skoro dzięki niemu uda mi się wykroić jakiś dobry czas na urlop krótszy, czy dłuższy na wakacje – przywyknę. Kino, teatr, klimatyczny wieczorek – też jestem skłonna się zgodzić, że powinny w nim się znaleźć. Książka, czy joga, poradzą sobie bez niego, jeśli tylko nie będę starała się za wszelką cenę być zawsze i wszędzie. Na razie – łagodnie przewracam się na drugi bok – mogę być misiem w gawrze. Kiedy wokół się zazieleni, spontaniczność sama mnie znajdzie. Tak to sobie zaplanowałam.
Zostawiam Czytelniczki i Czytelników ze swoim wierszem ze stycznia 2021 – z nadzieją, że jeszcze będzie aktualny także dla mnie…
Zamiast planów
Niechętnie się za plany biorę
bo moje „dzisiaj” w nich umiera
Co jutro będzie, no to będzie
chcę skupić się na „tu i teraz”
Ruszam w pogodę dziś w południe
by udowodnić, że potrafię
iść, skoro słońce świeci cudnie
nie dać płaszczowi więdnąć w szafie
Swojemu ciału, swoim myślom
energii dodać z roku startem
Nadać kierunek, oddech złapać
Życie! Wiem, ile jesteś warte!
Nie rok ma przecież stać się dobry
lecz człowiek takim się okazać
To chwile tworzą nasze życie
spróbujmy siebie w nich wyrażać.
Alicja Santarius, Salonik Cieszyński