Otworzyła na chwilę oczy, chyba tylko dla urozmaicenia monotonii i zabicia czasu. Biel ścian zapewne szybko zamieniłaby ją w sopel lodu, gdyby nie fakt, że nie była ona jedynym odcieniem bieli w przestronnym pomieszczeniu. Nie rozglądała się jednak na boki, bo jej wzrok przykuła postać, wpatrująca się w nią wielkimi podświetlonymi oczami ….
Miała dużą białą głowę, którą przechylała z zaciekawieniem w swój prawy bok, uszy cienkie, też białe i te oczy (!). Oczy uzbrojone w szklane lub plastikowe okulary, trudno jej było ocenić. Składały się jednak z wielu lustrzanych elementów na tyle sporych rozmiarów, że zobaczyła w nich siebie. No, powiedzmy – z dużym prawdopodobieństwem siebie. Bo w tych lustrzanych oczach widziała postać, a przynajmniej jej górną część, zaopatrzoną w całkiem pokaźną płachtę koloru niebieskiego, a właśnie przed chwilą taką widziała w ręce istoty majstrującej sprawnie w jej wnętrzu. W otworze gębowym, doprecyzujmy.
Czy to wytwór wyobraźni?!
Postać, którą porównała w duchu do ET, patrzyła na nią z zainteresowaniem, widocznym jedynie w oczach i to ją trochę niepokoiło. Kiedy na chwilę zmrużyła swoje własne oczy, a potem spojrzała przed siebie, postać zdążyła przesunąć się w lewo, a na nią z jeszcze większą uwagą spoglądał kolejny osobnik. Głowę miał podłużną i tkwiło w niej tylko jedno oko. Było jedno, ale bardziej wnikliwe i zajmowało zdecydowanie większą część głowy niż u kolegi po jego prawej stronie.
Wzmożone zainteresowanie zanotowała na podstawie zielonego światła, które zaczęło intensywnie pojawiać się w jedynym oku. Czasami zamrugało. Najciekawiej zaczęło się robić, kiedy obie postacie zaczęły ze sobą współpracować. Najpierw świecił i przechylał głowę jednooki, by za chwilę w ramach konsultacji, zaprosić tego drugiego. Wyglądali jak konsylium lekarskie. I tak wolała o nich myśleć. Bo drugą opcją była narada przybyszów z innej planety na jakże wdzięczny temat, mianowicie „co by tu z nią teraz zrobić? Do czego się nadaje?”
W związku z tym, że nie wykonywały żadnych nerwowych ruchów, zachowywały się wręcz flegmatycznie, odczytała ich zamiary jako pokojowe. Czekała więc, które odezwie się pierwsze.
Pewne braki …..
I wtedy to do niej dotarło. Ani jedna postać mająca zadecydować o jej dalszym losie nie miała ust. „Takim to dobrze”, pomyślała na chwilę. „Nie staliby tu tak spokojnie, nieskorzy do jakiejkolwiek emocji. Jakież to musi być wspaniałe uczucie – nie musieć otwierać ust, a co dopiero pamiętać o uzębieniu”.
Z tej zadumy wyrwała ją niebieska płachta, która nagle powiewała już w powietrzu, opuściwszy jej jamę ustną. Przyjrzała się przybyszom skądkolwiek. Żaden nie był już nią zainteresowany. Chyba nawet oddalili się od jej fotela o jakieś pół metra. Wniosek z tego, że nie mają złych zamiarów. Nie planowali jej zatrzymywać, poddawać torturom i takie tam.
Wnioski …. „po”
Spojrzała na nie z bezpiecznej odległości. I uśmiechnęła się do swoich przemyśleń. Owszem, te usta bywają problematyczne, zwłaszcza zaś ich zawartość, ale… niech zostaną. Pojęcia nie miała, w jaki sposób te cudaki zaspokajają głód. Nawet jeśli jakiś otwór w ich głowie do tego służył, zapewne potrafił przyswajać wyłącznie płyny.
Kiedy wsiadła do samochodu, a znieczulenie z każdą minutą słabło, była już przekonana, że nie zazdrości im niczego. Możliwe, że to wygodne – nie mieć zębów. Ale łykanie samych płynów, kiedy na stole leży wspaniała chrupiąca bułka z dużą ilością glutenu, pistacje i orzechy włoskie, dobry baton w cieniutkiej polewie czekoladowej, czy wreszcie podsuszana kiełbasa, to chyba żadna frajda.
Jasne! Może się z nimi widywać raz na długi czas. Poczuła, że to nieuniknione. Na co dzień preferuje jednak nieco głośniejsze towarzystwo.
No i najciekawiej sprawdza się ono przy stole:)
Jawa
Jawa – pogromczyni snów
zmusza do otwarcia oczu
na pustkę bardziej wymowną od tysiąca słów
Urszula Kozioł, z tomu „Znikopis”