Stoję przed lustrem i jak co rano wklepuję krem. Robię masaż twarzy, żeby ustrzec się przed wiotczeniem skóry i złagodzić powstawanie zmarszczek mimicznych. Od jak dawna stosuję te rytuały pielęgnacyjne? Odkąd zaczęłam czuć się staro. Zastanawiam się, czy wszystkie matki tak mają. Pewna znajoma powiedziała mi, że ją dziecko (i to urodzone w dość późnym wieku!) odmłodziło. Mnie nie. Przeważnie czuję się stara, stara, zmęczona i sfrustrowana. Też tak macie?
Czy zdarza Ci się czuć, że Twoje życie jest zbyt skomplikowane i przeładowane? Czy zastanawiasz się, jak przyczynić się do ochrony środowiska i jednocześnie zmniejszyć ilość posiadanych rzeczy? Minimalizm to styl życia, który polega na dążeniu do prostoty i świadomym ograniczaniu się, ale zachowując przy tym satysfakcjonującą jakość życia. W szerokim ujęciu sprowadza się do stopniowego pozbywania się nadmiaru i zbędnych rzeczy. Kiedy kupujemy mniej, to produkujemy mniej – co oznacza, że generujemy mniej śmieci i zużywamy mniej energii potrzebnej do ich produkcji. To z kolei przyczynia się do zmniejszenia naszego niszczącego wpływu na środowisko naturalne.
O jakim domu marzymy? Zazwyczaj o wygodnym, przestronnym, atrakcyjnie położonym… Jednak coraz więcej osób bierze pod uwagę koszty eksploatacji budynku (zużycie energii, wody, emisję CO2), gdyż odbijają się one i na środowisku naturalnym, i na domowym budżecie. Modne hasło „eko budownictwo” często kojarzy się z domami otoczonymi jak największą ilością zieleni, z sadzeniem drzew, zakładaniem ogrodów, również na tarasach, dachach i ścianach (tzw. ogrody wertykalne).
O konieczności oszczędnego, chroniącego zasoby naszej planety stylu życia jesteśmy przekonani chyba wszyscy. Nasza domowa kuchnia to miejsce, gdzie generować możemy duże oszczędności. Dobrymi praktykami nie tylko zmienimy własne przyzwyczajenia, ale i wychowamy świadome ekologicznie kolejne pokolenie. Nasza planeta się zmienia! I choć jedna osoba świata nie zmieni, to małymi krokami razem możemy zrobić rewolucję. Przygotujmy się, żeby prowadzić kuchnię zrównoważoną – oszczędnie sporządzajmy posiłki, minimalizujmy odpady i ograniczajmy zużycie energii i wody.
Dwadzieścia osiem lat temu to była Pocahontas. Mieliśmy wtedy po dwadzieścia kilka lat i tak naprawdę nie miało to jakiegoś wielkiego znaczenia, co w kinie poleci. Byle pójść tam razem. Zwłaszcza że była słotna jesień, a w środku cieplutko. Siedzieliśmy na balkonie. Tyle pamiętam. Oczywiście wiem, że bajka zawierała też wątek miłosny oraz, a może przede wszystkim, że wkład w ścieżkę dźwiękową miała sama Edyta Górniak. Bo możecie mówić, co chcecie, jeśli chodzi o głos, to nie ma sobie równych. To były Katowice, kino Rialto. I tych niemal trzydzieści lat temu to były inne Katowice. Trochę jak ta jesienna aura podczas dżdżu. Szara i nieprzytulna, więc bajka kolorowała nam ten czas.
Teoretycznie, mogłabym o niej marzyć, bo była na świecie, zanim pojawiłam się na nim ja. Przyczyn, dla których nie odczułam jej braku, zapewne może być kilka, ale ja poprzestanę na tej dla dziecka najistotniejszej, że chyba najzwyczajniej po prostu wystarczał mi wtedy ukochany miś. Owszem, miałam też lalki, nawet taką dużą blondynę zza wschodniej granicy, która chodziła, prowadzona za rękę i mówiła mama, przy odpowiednim nachyleniu, ale zdecydowanie to na misiu była widoczna cała moja miłość, troska i potrzeba zaopiekowania się. Była to zabawka spersonalizowana pod każdym względem.
Czy wiecie, że dziewiątego czerwca obchodzono Dzień Przyjaciela, a trzydziestego lipca będziemy świętować Międzynarodowy Dzień Przyjaźni? Zdarza mi się słyszeć o różnych takich świętach. Robi się wtedy w sieci bardzo kolorowo i łzawo. Nagle okazuje się, kto jest kim dla kogo, a o kim zapomniał i nie oznaczył go w życzeniach. Nie wiem jak wy, ale ja kiepsko reaguję na takie sieciowe wyznania. Nie wydają mi się przede wszystkim szczere – takie wysyłane w świat. Bo przecież jeśli na takiej osobie nam zależy, to jesteśmy z nią w kontakcie, choćby e-mailowym, kiedy inaczej się nie da.
Otworzyła na chwilę oczy, chyba tylko dla urozmaicenia monotonii i zabicia czasu. Biel ścian zapewne szybko zamieniłaby ją w sopel lodu, gdyby nie fakt, że nie była ona jedynym odcieniem bieli w przestronnym pomieszczeniu. Nie rozglądała się jednak na boki, bo jej wzrok przykuła postać, wpatrująca się w nią wielkimi podświetlonymi oczami ….
Ostatnio częściej niż do tej pory mierzę się z obiektywem aparatu, czy też to on mierzy we mnie, a ja staram się wykonać unik. Dlaczego o tym piszę? Rzecz wymaga wyjaśnienia, zanim ktoś pomiędzy wierszami wyczyta, że zaczynam gwiazdorzyć.
Za oknem nic nie wskazuje na jej przybycie, choć trąbią o tym wszystkie media. Wymagana jest nieograniczona wyobraźnia, żeby dać sobie wmówić jej obecność. Albo niepoprawny optymizm w pakiecie z bajkopisarstwem. Chciałabym dać się nabrać i poczuć to, co czują dziś uprzywilejowane jednostki. Nic z tego. Patrzę przez okno. Nawet rozglądam się dobrze spacerując, bo wtedy jestem bliżej. Nie poradzę na to nic, że śladów wiosny brak. Szaro buro – jak tu uśmiechać się do ludzi. Do siebie. To naprawdę trudne.