Lubimy razem z mężem jeździć na rowerach. Wakacyjne trasy – z racji naszego wieku – dostosowujemy każdorazowo do naszych możliwości i upodobań. Nie zależy nam na “nabijaniu” kolejnych kilometrów, “zaliczaniu” atrakcyjnych miejsc. Lubimy niespieszne wędrowanie (slow travel), stare zakątki, zapomniane pomosty, leśne ścieżki i bezdroża i wijące się między polami dróżki, uśpione miasteczka, ciekawostki lokalnych tradycji i oczywiście – miłe niespodzianki.

 

Wakacje spędzone na rowerowym siodełku nie są zarezerwowane tylko dla młodych i bardzo sprawnych. Możliwości wyboru są ogromne, ilość tras rowerowych, miejsc noclegowych, atrakcji turystycznych – praktycznie niewyczerpana. Potrzebny jest tylko rower, samochód i w miarę przyjemna pogoda oraz dobre towarzystwo. Nasze rowerowe wakacje mają ustalony schemat: samochodem dojeżdżamy do miejsc noclegowych, zwiedzamy teren w promieniu ok. 50 km od miejsca noclegu, po czym jedziemy dalej.

W miejscach przeznaczenia zaopatrujemy się w lokalne mapki i przewodniki, czasem pogadamy z gospodarzami o tym, co warto zobaczyć i w zależności od pogody planujemy trasę na kolejny dzień. Wakacje na rowerze nie wymagają nadzwyczajnych warunków pogodowych, upał jest wręcz niewskazany chyba, że zastaje nas nad jeziorami, gdzie z przyjemnością możemy popływać. Warto jednak wyjechać w czerwcu-lipcu, kiedy dzień jest długi, co pozwala zapuszczać się dalej i odpoczywać bez niepokoju, że drogi powrotnej będziemy szukać w ciemnościach. Chociaż powroty po zmroku też mają swój urok, czasem podnoszą poziom adrenaliny jak wtedy, gdy wracaliśmy w akompaniamencie wycia wilczej watahy w Puszczy Noteckiej.

Trasy rowerowych wycieczek

Oprócz map z trasami rowerowymi warto zainstalować sobie aplikację Traseo, która pokazuje wszystkie drogi, ścieżki i dukty leśne. Zabieramy również zwykłą mapę terenu, tak na wszelki wypadek, gdyby komórka “padła”. Długość naszych dziennych przejazdów bywa bardzo różna, zależy od pogody, od wyznaczonego celu i jego atrakcyjności, od trudności trasy i od nieplanowanych postojów. Generalnie, może to być kilkanaście do kilkudziesięciu kilometrów, przeciętnie około pięćdziesięciu.

Najprzyjemniejsze do jazdy są dobrze utwardzone ścieżki lub asfaltowe dróżki. Najbardziej urokliwe są te polne, choć grząski piasek wystawia nasze nerwy na ciężką próbę, nie mówiąc o traktach z „kocich łbów”, czy polnych kamieni. Czasem jakiś odcinek prowadzi drogą powiatową, rzadziej krajową. Jeżeli to możliwe, warto nadłożyć drogi, by uniknąć spotkania z pędzącymi samochodami. Z drugiej strony, niebezpieczne bywają też wysokie trawy, wkręcające się niepostrzeżenie w nisko osadzony mechanizm przerzutek. Wtedy ratuje już tylko serwis!

Noclegi – ważna sprawa

Nieplanowanie ma swój urok, pozwala podążać za zachcianką, daje poczucie wolności i umożliwia zmiany planów, dlatego nie rezerwujemy noclegów! W obecnych czasach oferta agroturystyczna i hostelowa jest na tyle rozwinięta, że śmiało można ryzykować. Początkowo zmienialiśmy noclegi co dwa dni, zachłannie penetrując wszystko, co możliwe do zobaczenia. Koniec końców byliśmy bardzo zmęczeni wiecznymi przeprowadzkami, pakowaniem, rozpakowywaniem etc. Teraz tylko pierwszy nocleg rezerwujemy z wyprzedzeniem.

Ponieważ jesteśmy parą w średnim wieku, potrzebujemy w miarę przyzwoitych warunków do wypoczynku, a do tego musi być tam ładnie. Fotograficzne oferty zawsze wyglądają atrakcyjnie, rzeczywistość jednak bywa różna, bo albo zapach jakiś nie za bardzo, albo grzyb pod prysznicem i woda nie spływa. Agroturystyki w ogromnej większości mają przyjemnie zagospodarowany teren, zwykle jest grill, ławki, często jakiś staw. Na wszelki wypadek, można sprawdzić przez Street View czy obok nie przebiega trasa szybkiego ruchu lub nie znajdują się budynki kurzej fermy.

Ekwipunek rowerzysty 50+ czyli co się przydaje i dlaczego

rower z kłódką (warto pamiętać o zabraniu kluczyków!), by spokojnie zostawić go nawet na kilka godzin. Dobrze wybierać miejsca ruchliwe, nie ustronne;

mały plecak (zawsze z nami jeździ), a w nim obowiązkowo: peleryna (wystarcza lekka, foliowa jednorazówka) lub cienka kurtka przeciwdeszczowa, która ochroni w razie potrzeby przed chłodem i wiatrem, środek na ukąszenia i kleszcze, nieduża butelka wody, okulary przeciwsłoneczne, dwa-trzy plastry, scyzoryk (bo może jakieś grzyby na kolację się trafią, plus aplikacja w komórce dotycząca rozpoznawania grzybów), notes i długopis do notowania wrażeń;

mapa, uchwyt na komórkę, uchwyt na butelkę, mały power bank, jeśli jedziemy na cały dzień, czasem przydaje się tablet, żeby sprawdzić w czasie postoju, co jeszcze jest ciekawego lub by dowiedzieć się więcej o tym, na co patrzymy, komplet kluczy rowerowych, ewentualnie mała latarka. Baaaardzo się przydają żelowe nakładki na siodełka;

koc piknikowy, nieprzemakalny z jednej strony, zaopatrzony w troczki, który można owinąć wokół ramy męskiego roweru i o nim zapomnieć;

duża, cienka chusta wielofunkcyjna: na szyję kiedy wieje, ochroni spieczone słońcem ramiona, podczas zwiedzania kościołów zastąpi spódnicę albo choć trochę okryje od chłodu.

Problemy w trasie

Do nawigacji  korzystamy najpierw z jednej a potem z drugiej “komórki”, ostatnio, nauczeni przykrym doświadczeniem, zaopatrzyliśmy się w powerbank. Poważna awaria roweru zdarzyła nam się do tej pory tylko raz, ale miejsca serwisu rowerowego warto sprawdzić wcześniej. Czas naprawy przeczekać można zwiedzając lub wypoczywając przy dobrej kawie. Nie warto zawracać sobie głowy tym, że coś nam się nie udało, w końcu i tak wszystkiego nie zobaczymy, grunt to zadbać o dobry humor! Tam gdzie dzika przyroda, tam często nie ma gdzie zjeść. Trzeba łapać okazję lub zadowolić się pizzą, naleśnikami albo przygotować coś samemu w miejscu noclegu.

Zwiedzanie lokalnych izb regionalnych i muzeów nie jest takie proste, ponieważ otwarte bywają do godziny 15, albo tylko po umówieniu się. Nie ma rady, trzeba to zaplanować, sprawdzić w Internecie i zadzwonić, żeby potwierdzić. Kościoły, będące często perełkami architektury, otwierane są zwykle pół godziny przed mszą, co wystarcza, żeby je zobaczyć i wiernym nie przeszkadzać. Nie licząc na nic specjalnego, można się „załapać” na urokliwe śpiewy zakonników w Lubiniu, czy namówić miejscowego opiekuna, żeby uchylił rąbka tajemnicy i wpuścił nas tam, gdzie zwykle wchodzić nie wolno.

 Cenne doświadczenia i najpiękniejsze wspomnienia

Dzień bez roweru, czyli odpoczynek, jest potrzebny zazwyczaj po kilku dniach, gdy przychodzi lekki kryzys i przesyt rowerowy. Jeśli nie zdecyduje za nas pogorszenie pogody, musimy zatrzymać się sami i przeznaczyć ten dzień na relaks nad jeziorem albo spacer po okolicy. Naprawdę warto taki dzień uwzględnić w planach, bo kryzys i tak nadejdzie.

Na pewno warto zboczyć z trasy, żeby znaleźć się na przykład w pałacyku w Witosławiu, gdzie w ośrodku apifitoterapii można wypić dobrą kawę i zjeść kawałek miodownika prosto z blachy. Można też trafić na przeprawę promową przez Wartę, czasem razem z samochodem i krowami.

Wakacje na rowerze – już za nimi tęsknię. Jest w nich radość odkrywania nowych miejsc, swoboda poruszania się, rozmów z ludźmi – co krok, to niespodzianka. Są też minusy –  bolące mięśnie, czasem rozczarowanie, brzydka pogoda albo nie za fajny nocleg.

Wakacje na rowerze – same zalety:

  • większość czasu spędzamy w ruchu, który możemy sami regulować, w zależności od stanu zdrowia i upodobań;
  • koszt zależy od tego, ile chcemy lub możemy wydać, można się zorganizować za całkiem niewielkie pieniądze;
  • łatwość zmiany planów w zależności od stopnia zmęczenia i pogody;
  • organizacja nie wymaga szczególnego planowania, przygotowanie nie wymaga wielkiego wysiłku, bo wszystko można dopracować w trakcie.