Znowu złapała się na tym. Pokręciła głową, po raz kolejny zastanawiając się, o co chodzi z tą czerwienią? Jej bijącą w oczy soczystością. To nie tak, że kiedyś jej unikała. Zawsze miała jakiś ciuch w tym kolorze, ale raczej były to dodatki – mięciutkie rękawiczki z włóczki, co to pasowały do jeansów w kolorze niebieskim. Do nich zresztą pasuje wszystko. Pomimo tego, a może nawet równolegle, to znaczy w tym samym czasie jednak siląc się na matematyczną dokładność – procentowo – szarość i czerń biły ją na głowę. Bransoletka czerwona, ale sukienka koniecznie szara. Pasek owszem czerwony, ale golf od grafitu po czerń.

Mruga i połyskuje

A to się pozmieniało. Łapie w te swoje ręce wszystko, co tak soczyście do niej mruga, połyskuje, lśni. I tylko co jakiś czas przemyka jej przez myśl, czy przypadkiem tego nie za wiele. Czy nie przesadza. Ale to tylko czasem.

Wczoraj, pijąc gorącą czekoladę z mlekiem owsianym, w skupieniu rozglądała się po gustownym wnętrzu kawiarni. Na każdym stoliku w przejrzystych zgrabnych wazonach mieniły się intensywnie goździki. Ale jak!?! Całe, od głębi bordo po odcienie maku czerwone (!) w zależności od światła i cienia. I chwilę później już biegała jak szalona od stolika do stolika i łapała te niuanse okiem aparatu niczym odkurzaczem uciekającego co tchu obudzonego właśnie z drzemki pająka.

Nie zawsze możliwe

Patrząc na te zdjęcia dziś, wie, że nie złapała. To one (kwiaty) złapały ją za oko, a potem za serce. I tam zostały, na zdjęciach nie ma tańca czerwieni. Choć nadal są ładne, to piękne nie. Trochę ją to zasmuciło, westchnęła, machnęła ręką. I skupiła się na przyziemnej nieco, ale w tej chwili istotniejszej sprawie obiadu.

Skąd jeszcze woła ją ten kolor? Z donicy z klonem stojącym na trawniku przed domem. Wypuszczając czworonoga do ogrodu, przez uchylone na 20 cm drzwi, „oberwała po oczach” jego liśćmi, skąpanymi w całkiem śmiałym już słońcu. Miała ochotę podbiec i je przytulić. Powstrzymała ją jednak temperatura.

Z przyrodą za pan brat

Zrozumienie tej zagadki powoli osiada i ostatecznie zostaje. Przecież czas, kiedy była soczystą ze wszech miar wiosną i wszystkie soki w niej przepływały, napływały i rozpływały się na wszystkie strony, ustąpił miejsca jesiennej dziewczynie. Równowaga w przyrodzie zaś to rzecz święta, więc cóż w tym dziwnego, że i ona wyciąga ręce po tę świeżość, krwistość, purpurę, której biologicznie rzecz ujmując – jej brak. I tylko tak!

Bluszcz spomiędzy altanki wspiął się nad przycupniętą w sąsiedztwie wierzbę i koloruje ją, by po chwili sięgnąć nieba. Ona też sięgnie. Jeszcze wiele razy. Z tą świadomością większe spadki nastroju nie powinny zakłócać codzienności. Kiedy ciało odpoczywa, ona nasyca się, upaja czerwienią płynącą do niej, którędy potrafi. Wszystkie niedobory, nadmiary przegrupowują się, uzupełniają. Życie bywa piękne, takie kompletne.

Małgorzata Tomczyk
***
Byłabym kroplą
w przezroczystości
najczystszą
gdyby światło
padało wprost na mnie
nie obok
nie za mnie
gdyby światło
świeciło nade mną
byłabym ciszą bezdenną
i spokojem w jasności
i kolorem w szarości
i myślą pośród wrzasku
i nadzieją w blasku
byłabym gdyby światło…
Wiersz z almanachu XXIV, Dni Poezji Broumov 2023, Światło i cień