Pomyślałam, że mi przejdzie, ale minął już ponad miesiąc, od kiedy obejrzałam film i nie mogę przestać o nim myśleć. Miałam 12 lat, kiedy powstał utwór „We are the world” i w zasadzie wtedy mogłam o nim powiedzieć, że jest fantastyczny. Widziałam i słyszałam gotowy produkt i chyba nie miałam zbyt dużej wiedzy na temat jego wkładu w zapobieganie głodowi w Afryce oraz informacji jak zawojował listy przebojów na świecie. Piosenka kojarzyła mi się z Kennym Rogersem, Cyndi Lauper i może jeszcze liczną rodziną Michaela Jacksona. W pamięci widzę chmarę ludzi, mikrofony, klaskanie do rytmu i wspólnotę, która czuje, że razem robi coś dobrego. Tak było wtedy.

Zrozumieć niewidoczne

Film dokumentalny „Najwspanialsza noc w historii popu” w reżyserii Bao Nguyen’a miał swoją premierę w styczniu 2024 roku. Siedziałam w skupieniu do samego końca, bo zmienił kompletnie mój punkt widzenia. Twórcy opowiadali, skąd pomysł, co było pierwowzorem i jak doszło do tego, że taka ilość gwiazd światowego formatu zdołała się spotkać, by w ciągu jednej nocy nagrać utwór-przebój. Coś, co zazwyczaj sprawia trudność nawet soliście.

Nie chcę psuć odbioru tym, co filmu nie widzieli, więc nie będę zdradzać szczegółów. Wiem jednak, że grupa kilku osób potrafi pokłócić się o różnicę w poglądach i nagle pogubić i znielubić, jakby naprawdę nie było w życiu większych problemów. Tutaj, w ciągu jednej nocy, kilkadziesiąt osób zadzierających na co dzień nosa, postanowiło, że jednak dzisiaj tego nie zrobi.

Czego nie widać

Patrzyłam na te osierocone przez swoich menedżerów gwiazdy, jak bezbronne nagle się stają, nie wiedząc, co je czeka. Jak zastanawiają się, czy konieczne jest cierpliwe czekanie, jak sami ze sobą w myślach załatwiają temat własnych oczekiwań i rzeczywistości, sprawiedliwości i jej braku co do ról przyporządkowanych przez człowieka, którego nie ma na pierwszym i drugim, ani nawet trzecim planie, ale takiego, co się zna.

Widać presję czasu, zniecierpliwienie, ludzkie charaktery jak na dłoni, młodość zbuntowaną i spokojną dojrzałość i kierownika zamieszania, który przygotowania pedagogicznego nie posiada. Pomyślałam, że życie byłoby magiczne, gdyby każde z nas miało choć małą cząstkę jego umiejętności. Quincy Jones*, bo o nim mowa, sprawia w tym dokumencie wrażenie, jakby pracował z taką ekipą każdego dnia. Jest opanowany, uśmiechnięty i co niesamowite wręcz, podskórnie wyczuwający emocje każdego artysty z osobna. Czekam na osobny film poświęcony jego personalnym przygotowaniom do całego wydarzenia i pokazujący gdzie skierował kroki, kiedy rano opuścił studio nagraniowe. Choć mogłoby to okazać się nudne, bo np. spał bez przerwy ze trzy dni – mógłby przecież! Nie jest maszyną, a kłębkiem wrażliwości sprzężonym z wrażliwością wszystkich tam zebranych.

To się po prostu ma

Pomyślałam też, że jest wielki, potrafiąc okiełznać kolorową Cyndi Lauper, przemieszczającego się bez przerwy i sypiącego pomysłami z rękawa Stevie’go Wondera i stworzyć klimat niewidzialności skoncentrowanemu na swoim wewnętrznym świecie Bobowi Dylanowi.

To, że ze strzępów pięknych elementów, z barwności charakterów i uczuć powstała bomba muzyczna, graniczyło z cudem. A bez trudu mógł wyjść chaos, bo z różnorodności najczęściej tyle właśnie wychodzi, co widzimy na każdym kroku w zwykłym codziennym życiu. Nawet jeśli nie mamy powodu, żeby sobie nawrzucać, to i tak go sobie znajdziemy. Producentowi tego hitu udało się wyhamować złe emocje.

Co z tego wynika

Czy sprawdził się tu taktyczny zabieg, polegający na zaproszeniu na wstępie Boba Geldofa, by opowiedział, co widział w Afryce, a co było napędem do trochę wcześniej powstałego w Wielkiej Brytanii utworu „Do they know it’s Christmas time”, zaśpiewanego przez skonstruowany na tę okoliczność Band Aid?

Czy podziałała powieszona w widocznym miejscu kartka, że ego należy zostawić za drzwiami? To zapewne wie on sam, a może do dzisiaj nie ma pojęcia, co to było, ale się udało.

Potrzebujemy dzisiaj Quincy Jonesa. A może go mamy, a nadal nie zdajemy sobie z tego sprawy? A może wciąż próbujemy ładować wszędzie swoje ego, które wychodząc na prowadzenie, rozwala wszystko. Być może jedna noc współpracy w harmonii to nie jest jakieś wielkie coś, ale na początek dobre i to!

*Idąc za ciosem, obejrzałam film „Quincy” z roku 2018 o życiu i karierze tego legendarnego producenta muzycznego. Nie miał prostego dzieciństwa i niewiele brakowało, a stałby się członkiem gangu. Miał talent, marzenia i niesamowitą odwagę, by je spełniać. Kiedy powstał wspomniany wyżej hit, miał na koncie współpracę z wieloma „wielkimi” muzycznego świata. To otwartość była jego sprzymierzeńcem.

Zbrodnia Ikara – przypowieść

 

Koniec końców świat zgasł.

Wcześniej wypatroszył wszystkie wszechrzeczy.

Pochłonął księżyc,

który zaufał mu jak rodzonemu bratu.

 

Cała tragedia polegała na tym,

że żaden z obecnych nie powiedział:

“to my jesteśmy winni złych słów

i stworzyliśmy słownik tak okrutny,

że nawet dyktatorzy z innych planet

mają go na liście ksiąg zakazanych”.

 

Mówili raczej o zbrodni Ikara,

który wspiął się na wysokość

klatki piersiowej Boga,

upadł ze wstydu

i został rybakiem.

 

Nikt nie chciał spoufalać się

ze zbrodnią zaprzeszłą,

istniejącą tylko w niektórych gramatykach

i osiadłą tylko na pewnych językach.

Żaden z obecnych zapytany o jedyną istotną sprawę,

nie powiedział:

 

zabiłem księżyc bo odważył się zaświecić

w nie-moje okno.

 

Katarzyna Pasterny