Nie przepadam za pączkami. Ale raz do roku po prostu muszę przynajmniej jednego zjeść. Z niektórymi tradycjami tak to u mnie jest. Nawet tłusty pączek mi nie przeszkadza, w tłusty czwartek… I wtedy właśnie TO się  wydarzyło, w zeszłym roku, 24 lutego. Jak grom z jasnego nieba, obuchem w łeb. Rano już wiedzieliśmy, ich jeszcze nie było. Pączki oczywiście tak. Spakowałam swój przydział do torby i pojechałam do pracy, całą drogą rozmyślając, jak to teraz będzie.

Mąż z domu zadzwonił, że już są i pracują. Przyjechali punktualnie. W głowie mi się to nie mieściło. Współczułam im. Bardzo. Nasz dach do łatwych nie należy, paneli fotowoltaicznych było sporo. No i jak tu w takiej sytuacji pracować na dachu, kiedy tam…

Zwykłe, dziś jednak nie takie niezwykłe pytania

„Zrobiłeś im kawę? A może pączka by zjedli?” chaotycznie stawiałam pytania, które jeszcze poprzedniego dnia po prostu by nie padły. Pracują, a skoro jest takie święto – dzielimy się. Ale dzisiaj? Czy im te pączki kołkiem w gardle nie staną? Albo, czy się nam nimi wypchać nie każą? „Nie wiem, może spytaj, gdzie są teraz ich rodziny?” – nerwowo gadam jakoś bez składu, mądra, że przez telefon. Wcale nie chciałabym być teraz na miejscu męża. „Zjedli pączki. Pracują bez przerwy. Jednego rodzina już dotarła do granicy. Drugiego właśnie się pakuje. Nikomu ich bliskiemu nic się nie stało. Czekają tutaj na nich. Będą mieli gdzie mieszkać”, mąż odpowiada na moje pytania głosem jednak zupełnie zmienionym. Bo to po prostu niewiarygodne.

Zaskakujące rozważania

Wróciłam z pracy po czwartej. Samochód nadal stał na placu przed domem. Na przedniej desce mała flaga Ukrainy. Ciarki mnie przeszły. Nie mieściło mi się to wszystko w głowie. Próbowałam postawić się w ich położeniu. Czy byłabym zdolna do jakiejkolwiek pracy? Jeśli tak, czy potrafiłabym ją wykonać dobrze? Było już ciemno, kiedy skończyli. Panele fotowoltaiczne pokryły dach. Wokół domu nie widać śladu jakichkolwiek prac. Pożegnali się i pojechali. Na pewno nie po to, by odpoczywać. Czekało ich bez wątpienia najtrudniejsze zadanie ostatnich lat. A może najtrudniejsze właśnie wykonali? Pracowali, w zaskakująco trudnych psychicznie warunkach.

Mija rok….

Wydarzyło się od tamtego dnia tyle, że trudno to rozumem ogarnąć, sercem jeszcze trudniej. A końca nie widać. Muszę się do czegoś przyznać. Nie będzie to świadczyło o mnie najlepiej. Na naszym dachu od roku leżą panele fotowoltaiczne. Kiedy zmieniały się warunki atmosferyczne, pojawiło się dużo śniegu, albo mocno wiało – czasem przyszło mi do głowy, czy one są zamontowane jak należy. Bo przecież nic nie byłoby w tym dziwnego, gdyby nie były. Duży stres, zagrożenie życia rodziny – to wszystko mogło wpłynąć na zwykły błąd w sztuce. Przecież to się zdarza nawet bez poważnej przyczyny. Tu byłaby poważna. Nie wydarzyło się jednak nic takiego. Śnieg leży, potem schodzi z dachu, wiatr wieje, potem przestaje. Solidna robota.

Tam, niedaleko, o tylko jedną granicę stąd – pojęcie dachu ma zupełnie inny wymiar.

Szóstego lutego 2023 roku, w wyniku trzęsienia ziemi w Turcji i Syrii, temat ten stał się jeszcze szerszy.

Rodzinny dom

 

Domu rodzinny kołaczem pachnący,

jak dobrze widzieć cię takim jak przed laty.

W zakamarkach twych ciągle pełno jest marzeń z dzieciństwa,

skrzętnie skrywanych przed oczami dorosłych.

Siedzę w twym cieniu

jak Poeta pod lipą, ufna i spokojna.

Wspominam czas, który już nie wróci.

Czas dzieciństwa, młodości,

Planów wielkich i nadziei.

Jakże to wszystko odległe.

Jakże jestem dziś inna

niż ta dziewczynka która misiem się bawiła,

biegała ‘Pod górkę” do szkoły.

Plany pokręcone, zmienione, zerwane.

Lecz marzenia te same.

Wszystkie pozostały.

 

Domu rodzinny dający bezpieczeństwo,

bądź zawsze azylem, schronieniem.

Mą wyspą.

 

Elżbieta Holeksa-Malinowska, Salonik Cieszyński