Ostatnio zdarza mi się nie mieć cierpliwości. Kiedy jej nie mam, rozumiem swoje emocje doskonale i wiem, że mam do nich prawo. Ten stan jednak z czasem mija, a wtedy zaczynam mieć wyrzuty sumienia, że nie sprostałam zagadnieniu. Że nie byłam dla kogoś taka, jaką ten ktoś mnie sobie życzył, a fajnie byłoby móc taką być. Życie jednak jest zupełnie inne i pokazuje nam, jak inny jest ktoś drugi.
Napisałam o tym na blogu jako osoba przed czterdziestką, Przeczytałam sobie dzisiaj ten wpis, bo miałam wrażenie, jakbym cofnęła się w czasie, co sugeruje, że nie odrobiłam swojej lekcji sprzed lat. Może pora zrobić to dzisiaj. A było to tak, cytuję fragment:
„Miła i sympatyczna”
Odkąd pamiętam, taka właśnie byłam. Miła i sympatyczna. No bo jakżeby inaczej. Miałam szczęśliwe dzieciństwo i w sumie niczego mi nie brakowało. Byłam kulturalna i dobrze ułożona, a kiedy poznawałam kogoś nowego – traktowałam go z należnym szacunkiem. Naprawdę, miałam serce na dłoni, nie oceniałam i za wszelką cenę starałam się, by „ten nowy” mnie polubił. Przeważnie tak się właśnie działo, bo jak wspominałam – byłam miła i sympatyczna. A jak działo się inaczej, „zachodziłam w głowę” – co ja komu zrobiłam i co mogę jeszcze zrobić, żeby zaskarbić sobie względy tego nowego „kogoś”.
Przyznam szczerze, że pomimo iż osiągnęłam już wiek dojrzały i wiem, że „nic za wszelką cenę” – nadal mam z tym problem, choć zdecydowanie mniejszego kalibru. Wtedy – w dzieciństwie – rozgoryczona zamykałam się w sobie i było mi strasznie źle. To potem mijało – do następnego razu. Dziś przyjmuję to do wiadomości. Idę dalej i dbam o tych ludzi, których na przestrzeni lat dane było mi poznać i dla nich albo jestem miła i sympatyczna, albo pomimo chwilowego braku tych wstrząsających cech oni mnie lubią, bo najzwyczajniej w świecie, tak jesteśmy skonstruowani, że do siebie pasujemy. Wdzięczna im za to jestem jak diabli. Dziękuję tą drogą też!
Nadal jednak denerwuje mnie świadomość, że nie znalazłam złotego środka, trafiającego do każdego. Bo może być tak, że to, że jestem „miła i sympatyczna” tego kogoś najzwyczajniej wnerwia. Bo nie lubi miłych i sympatycznych. Albo tak może być, że taki człowiek tej mojej sympatii nie dostrzega, bo wcale taka nie jestem, a tylko mi się wydaje…”
Z upływu czasu wynika
No właśnie, to było ponad dziesięć lat temu, tamten problem odszedł w siną dal, na tyle daleko, że z trudem odgrzebałam w pamięci, o co też mi mogło chodzić, a ja nadal co jakiś czas tak mam. I kurczę, denerwuje mnie fakt, że pomimo bycia (w moim poczuciu) w porządku, nadal natrafiam na takie zdarzenia, że powinnam być (z jakiejś przyczyny i perspektywy) w porządku jeszcze bardziej. Dręczy mnie to potem jakąś chwilę, na szczęście z wiekiem coraz krótszą, nawet gadam do siebie, przeprowadzając samą siebie przez meandry konkretnej sytuacji. Wiem, że postąpiłam dobrze, choć trudno- wyszło źle, ale dbałość o własną rację i jakieś reguły, czasami jest po prostu ważniejsza, niż bycie lubianą. Potrzebuję się wyspać, „machnąć” jogę, albo jakiś intensywny zestaw ćwiczeń, przeczytać rozdział dobrej powieści, albo wsłuchać w tekst piosenki, żeby wrócić na właściwe tory. I pomyśleć, że choć nie mogłam w konkretnym przypadku postąpić inaczej, to postąpiłam słusznie.
Od chwili, kiedy pisałam blog, zmieniła się istotna sprawa. Już nie odwracam się na pięcie, kiedy taka sytuacja mnie zaskoczy. Muszę sobie z nią chwilę pobyć sam na sam, żeby ocenić ją na spokojnie. Dziś też czuję, że mam dokąd wracać. Kiedyś chyba zostałabym w kącie. Z wiekiem wiem, jak są mi potrzebni ludzie. Nie, nie cały świat. Ale ci konkretni, o podobnych zainteresowaniach. Jak wiele mogę się od nich dowiedzieć, nauczyć, poznać siebie. Skoro łączą nas zainteresowania, to nie mogą dzielić małoistotne różnice. Doceniam też mądrość każdego z nich. Wiem, że nie ma znaczenia, czy są ode mnie młodsi, czy starsi o dwadzieścia lat. Szanuję, że jesteśmy różni.
Słowo wyjaśnienia
Żeby sprawa była jasna, nie piszę tutaj o rodzinie. (Z rodziną wszystko wygląda inaczej. Tu możemy się nawet paskudnie pokłócić, bo na zrozumieniu przez tych najbliższych najbardziej nam zależy i wyjaśnianie swoich racji długo czasem trwa. Można sobie popłakać, ale przecież w końcu wybaczyć. Tak to z rodziną jest.). Piszę tu o takiej rodzinie z wyboru. O ludziach obcych, z którymi jest ci po drodze. O takich, co uśmiechasz się, kiedy widzisz ich wiadomość na wyświetlaczu telefonu. Kiedy jesteś czuły na ich wrażliwość i dbasz, żeby dobrze im z tobą było. Jeśli uda ci się trafić w takie towarzystwo, to starasz się je zrozumieć, pomimo pewnych różnic. Wrażliwość daje ci pewne poczucie świadomości, że nawet kiedy zdarzają się wam chwilowe rozbieżności w poglądach, to wiesz, że ta druga strona nie zrobiła niczego specjalnie. Tak się po prostu w życiu dzieje. I to nie jest oczywiste, że w każdym miejscu i z każdym człowiekiem tak ci właśnie będzie. To nieprawda. Warto dać szansę drobnym różnicom, z nich też mogą wyjść pozytywne przemyślenia i piękne efekty. Szanować to, co udało się wspólnie osiągnąć.
Jestem szczęściarą. Mam takich ludzi wokół siebie. Na pewno nieraz mają ze mną pod górkę, ale wyczuwają, że da się potem wyjść na prostą. A żeby do końca nie było tak śmiertelnie poważnie, dodam z pełnym przekonaniem: na pewno nie jestem zupą pomidorową. Nie lubią mnie wszyscy. Jestem żurkiem bezglutenowym, dla smakoszy. Moment, w którym to sobie uświadamiam, sprawia, że pomimo czerwca w pełni, mam ochotę ruszyć po mąkę ryżową, czosnek, słój i gazę i zrobić sobie to wielkanocne danie właśnie teraz. Znajdę tutaj amatorów?
altruistka
spragniona nierealnego
niczym kania dżdżu
temat szlachetności liznęła
do symptomów nudności
ale nadal naiwnie
daje się zaskoczyć
rozdeptaniem liścia
co ledwo kiełkuje
teoretyczka
z nominacją do Nobla
w praktyce – dzieciak
szlaczkami
ciągle wychodzący
za linię
Alicja Santarius