Zieleń towarzyszy nam od zawsze. Wychowujemy się i dorastamy wśród kwiatów, krzewów i drzew. Zieleń uspokaja, koi nerwy i daje poczucie radości. Tak było. Ale czy tak jest? Niestety coraz częściej, rosnące drzewa lub propozycje zmiany betonowego otoczenia poprzez nasadzenia roślin, stają się podstawą do nieporozumień i wzajemnej niechęci.
Komu przeszkadza zieleń?
Wytnijmy je, bo takie są przepisy, bo zasłaniają nam słońce, bo śmiecą spadającymi jesienią liśćmi, które trzeba znowu zbierać, bo wcześniej ich tu nie było, bo są stare i należy je wyciąć, aby potem … posadzić trochę młodych, bo możemy zasiać równy trawnik. To tylko niektóre z argumentów zasłyszanych w okresie ostatniego roku tłumaczących w ten sposób konieczność masowych wycinek lub brak zielonych inwestycji w trakcie wykonywania remontów, rewitalizacji i tak zwanego porządkowania otoczenia, aby było jak najbardziej „przyjazne” dla mieszkańców.
Spróbujmy zacząć od początku. Nie było nas, był las, nie będzie nas, będzie las. Tak brzmiało popularne niegdyś powiedzenie mówiące między innymi o ulotności i krótkotrwałości ludzkiego bytu wobec niezmienności istnienia roślin, drzew, lasów. Czy teraz ma jakikolwiek sens jego powtarzanie? Czy możemy mieć nadzieję, wierzyć w to, że las przetrwa naszą ludzką ekspansję, często zupełnie bezrefleksyjną?
Korzyści z liści.
Dzięki rozumowi, na który często się powołujemy, rozwinęliśmy różne dziedziny nauki do tego stopnia, że bez większego problemu potrafimy obliczyć, iż dorosłe, zdrowe drzewo w przybliżeniu produkuje dla nas tyle tlenu, ile go zużywa jeden człowiek, pochłania tyle dwutlenku węgla, ile go wyprodukują dwa zamieszkałe domy, a także zatrzymuje w ziemi kilka tysięcy litrów wody opadowej rocznie, nie pozwalając jej natychmiast wyparować, co jest nieocenione w czasach, gdy każda jej kropla jest na wagę złota. To najważniejsze korzyści, bez których trudno byłoby myśleć o codziennym życiu. Czy małe znaczenie mają takie elementy, jak schładzanie powietrza oraz bycie schronieniem dla wielu ptasich, wiewiórczych, nietoperzowych czy owadzich rodzin? A gdzie najłatwiej i najszybciej odpoczywamy i pozbywamy się codziennego stresu? Na betonowym deptaku czy raczej na łonie natury, w lesie, w parku? Gdzie szukamy schronienia w letnie, coraz bardziej dotkliwe upały? Każdy najmniejszy skwer w mieście, każdy skrawek cienia jest wtedy oblegany. Czy komuś wtedy przyjdzie do głowy, żeby narzekać na zbyt głośny śpiew ptaków i nieopanowaną ekspansję roślin, czy też właśnie słuchając szumu liści i zanurzając się w bezpiecznej zieleni, czujemy ulgę i radość?
W związku z nieustannym rozwojem naszej cywilizacji wciąż pojawiają się nowe inwestycje, które mają nam ułatwić przemieszczanie się z miejsca na miejsce, dokonywanie obfitych zakupów i relaks w kinie lub klubie fitness. Ludzkie potrzeby stają się coraz większe, a przestrzeń na ich zaspokajanie jest coraz mniejsza. W dawnych czasach nasi przodkowie, gdy już postanowili wejść w okres osadnictwa, zaczęli karczować lasy, aby mieć pole do siania i sadzenia. Czy karczowali z nadmiarem, na zapas, czy też raczej tyle, ile w danej chwili potrzebowali? Biorąc pod uwagę możliwości sprzętowe, o których mówią nam wyniki badań archeologicznych, można śmiało założyć, że pozbywali się puszczy na takiej przestrzeni, jaka była im doraźnie potrzebna. Nawet gdyby wycięli trochę więcej niż potrafili doraźnie zagospodarować, to wciąż pozostawała wielka obfitość rosnących drzew. Współcześnie takiego komfortu już nie mamy, bo tych lasów jest znacznie mniej, nie mówiąc już o puszczach. Działamy jednak znacznie mniej rozważnie niż nasi pradziadowie, ponieważ regułą jest wycinanie na zapas, w nadmiarze, bez refleksji. Dlaczego tak się dzieje?
Rochefort-en-Terre to maleńka zabytkowa miejscowość we Francji będąca przykładem, jak w harmonijny sposób zagospodarować kwiaty w otoczeniu zabytkowych fasad. We Francji istnieje certyfikacja pod nazwą „Villes et Villages fleuris”, co można przetłumaczyć jako „ukwiecone miasta i miasteczka”, w ramach którego przyznawane są odznaczenia od „jednego kwiatu” do „czterech kwiatów”. Przy przyznawaniu tego certyfikatu brany jest pod uwagę zrównoważony rozwój krajobrazu, wprowadzanie zieleni w krajobraz miejski, a także podkreślanie dziedzictwa kulturowego Francji. Od wielu lat Rochefort-en-Terre otrzymuje najwyższe odznaczenie „czterech kwiatów”. Przy wprowadzaniu pięknych kompozycji kwiatowych do przestrzeni miasta, mieszkańcy starają się oszczędzać wodę przy ich nawadnianiu i wykorzystywać możliwie jak najmniej chemikaliów. Fotografię do magazynu CIESZYŃSKIE NA OBCASACH wykonał Alessandro Gui.
Ulica Głęboka po rewitalizacji ma być ozdobiona kilkoma betonowymi donicami z odrobiną traw. Może zastanowilibyśmy się wspólnie nad zastosowaniem tam podobnych rozwiązań jakie widoczne są w innych zabytkowych miastach – pytają mieszkańcy? Nie widzę takiej możliwości – odpowiada urzędnik. Dlaczego? Bo wcześniej tam nie było zieleni – pada odpowiedź. Koniec dyskusji. Polscy urzędnicy wolą beton, a francuscy cieszą się z każdej roślinki i sadzą ich coraz więcej, jak np w Rochefort-en-Terre .
Czy tak trudno o porozumienie?
Ponieważ ktoś sformułował niejednoznaczne przepisy umożliwiające niemalże ich dowolną interpretację wykonawcom robót i w konsekwencji działanie wedle własnej wygody. Czasem jakiś urzędnik po prostu nie potrafi uruchomić swojej wyobraźni. Częstym nadużyciem w sytuacjach, gdy pojawiają się rozsądne głosy apelujące o ograniczenie wycinki do niezbędnego minimum, jest antagonizowanie społeczeństwa i stawianie go przed rzekomym wyborem – albo inwestycja, albo zieleń. Rzeczywistość nie jest taka prymitywna, a świat nie jest czarno-biały. Można, jeśli się tylko chce i uruchomi zdrowy rozsądek, połączyć obie te kwestie. W wielu krajach, gdzie już dotkliwie doświadczono zmian klimatu i związanej z nim suszy, pielęgnuje się z pieczołowitością każde drzewo, mając świadomość ile lat musi upłynąć, aby wyrosło i dojrzało, a tylko takie dają nam wymienione wyżej korzyści. Dokonuje się dodatkowych nasadzeń wszędzie, gdzie to możliwe, nie w ramach zastępowania dojrzałych drzew, tylko w ramach uzupełniania. Obsadzania pustych przestrzeni zielenią, również w tych miejscach, gdzie jej wcześniej nie było, jak chociażby w otoczeniu zabytkowych budynków, które odwiedzane są przez coraz większe rzesze turystów, spragnionych ich widoku oraz … odrobiny cienia podczas długich i męczących wycieczek.
Czy przetrwamy bez drzew?
Eksploatujemy matkę Ziemię bez umiaru, jakbyśmy byli przekonani o jej niewyczerpanych zasobach i ogromnej energii, która będzie się odnawiała wciąż tak samo. Z przerażeniem oglądamy katastroficzne wizje przedstawiane w filmach, obrazujące świat po wojnie nuklearnej bliższy krajobrazowo księżycowi niż zielono-błękitnej planecie, na której wciąż żyjemy. Film się kończy, my oddychamy z ulgą, bo to tylko fikcja. Czy na pewno? Nie potrzebna nam wojna nuklearna, aby już niedługo przez nasze działania i zaniechania Ziemia wyglądała tak samo. My tego nie dożyjemy, umrzemy otoczeni odrobiną zieleni, ale nasze dzieci oraz wnuki nie będą już miały tego komfortu. Nieustannie od lat mimo wszelkich przesłanek, aby to zmienić, działamy jakby w myśl zasady, że „po nas, to choćby potop”. Jakiś czas temu pojawiła się w mediach kampania na temat ogromnych ilości marnowanego jedzenia. Znana lektorka czytała między innymi zdanie mówiące o tym, że człowiek to jedyny gatunek na Ziemi, który marnuje żywność. Mam nieodparte wrażenie, że jesteśmy również jedynym gatunkiem, który nie dba o przyszłość swoich potomków.