Kiedy byłam dzieckiem, zima kojarzyła się przede wszystkim ze śniegiem, bałwanem, sankami, lodowiskiem, albo wyprawą na narty. Najczęściej autobusem w kierunku Ustronia, Wisły itp. To było dawno temu i choć dzisiejsi rodzice współczesnym dzieciom starają się przynajmniej raz w życiu pomóc ulepić bałwana (bo to trochę przekazuje się z pokolenia na pokolenie jak jesienią umiejętność tworzenia ludzików z kasztanów), to jedyny warunek do spełnienia tego zadania, mianowicie obecność śniegu, nie jest już tak oczywistą sprawą.

Zdarza się, że go po prostu nie ma, więc wytężamy wszyscy szare komórki w celu zorganizowania sobie czasu, a pokazały się nowe możliwości. Nadal wyjeżdża się na narty, ale tam, gdzie śnieg jest pewny, albo w jakieś ciepłe miejsca, gdzie z całą pewnością go nie będzie, ale nie będzie też tak jak na miejscu, czyli byle jak. Pozostającym na miejscu proponuję ślizgawkę, a tym nieco starszym trochę ruchu z gracją, bo sezon balowy mamy w pełni. Tu należy jednak pamiętać, że bal balowi nierówny i warto wcześniej zasięgnąć języka, żeby wracać z niego co prawda kompletnie zmordowanym, ale jednak szczęśliwym, że zaznało się dużej dawki niekłamanej przyjemności. Piszę tu o sobie sprzed tygodnia.

Od wspomnień do dziś

Wiecie, co najbardziej podoba mi się na balu dziś? Wyłącznie dobra zabawa. Nie zawsze tak to widziałam, przejęta kreacją, fryzurą i umiejętnościami tanecznymi. Nie mogłam się już doczekać, bo też przerwę mieliśmy całkiem sporą i z sezonem balowym rozstaliśmy się na prawie cztery lata. Z tańcem może nie, ale z balem. Kiepskie samopoczucie, marna kondycja i jakiś natłok obowiązków sprawił, że kiedy wokół ktoś poruszył temat karnawału, byłam zmęczona jeszcze bardziej. Początkiem tego roku jednak postanowiliśmy, że należy skończyć z niedomaganiami i po prostu wstać z fotela.

Lubię bale, tak po prostu. Chyba jednak nie bez znaczenia jest w ich trakcie jakiś element zaskoczenia. Na przykład pokaz tańca młodzieży na dobry początek, powitalny drink przy wysokich okrągłych stołach, wystrój sali. A to przecież tylko wstęp. Nie jestem sobie w stanie przypomnieć tych szczegółów z lat poprzednich, na co mam swoją teorię. Byłam zbyt przejęta wszystkim wkoło, żeby czerpać z tego wyjątkowego czasu, co należało. Nadrabiam teraz.

Z szacunkiem do kultury

Polonez otwierający wydarzenie kojarzący się przede wszystkim ze studniówką, tu był głównym motorem do działania. Może ci się wydawać, że nie znasz kroków, ale kiedy choreografią sprawnie zarządza odpowiednia osoba, przypominasz je sobie w okamgnieniu. I niestraszne nagle zdają się tajemnicze przejścia, zakręty i rozejścia. Uśmiechasz się całym sobą i suniesz dalej. To jak wejście w zaczarowany ogród, chętnie sprawdzasz, co na ciebie jeszcze czeka. Chcesz zajrzeć głębiej.

Patrzysz w stronę sceny, skąd smyczki raczą cię kolejnym utworem i przepadasz. Nawet jeśli zapomniałeś kroki, to od czego wyobraźnia i poczucie rytmu?! Muzyka jako balsam dla ciała, ducha, lek na niemal wszystko. Walc, tango, cha-cha tylko na początku wywołują lekki niepokój, ale uśmiech wystarczy, żeby wiedzieć, że to nie popisy konkursowe.

Tymczasem na scenie zmienia się zespół. Teraz mamy saksofon, trąbkę, gitarę, kontrabas. Zespół liczy kilka osób, razem z wokalistą tworzą magię. Wtedy zastanawiasz się, czy tańcząc, nie tracisz koncertu. Bo to koncert na najwyższym poziomie. Każdy zna swoje miejsce, czas i daje z siebie wszystko. A ty albo wirujesz, albo klaszczesz do rytmu. I tak naprawdę nie masz czasu pomyśleć o kolacji, bo kiedy nie ma cię na parkiecie, możesz sporo stracić.

Rozważania w trakcie

Kolejny zespół wkracza na scenę, liczny, szkolny. Szkolny? Nikt tak by o nim nie pomyślał. Po prostu wspaniały, kontynuujący bez problemów zabawę, którą dotąd zdążyli rozkręcić dorośli. Z przyjemnością rozglądałam się dookoła. Parkiet był pełen bez przerwy. Jedynie zmiana orkiestry na kolejną chwilowo czyniła go pustym. Przerwa trwała chwilę, a wtedy przydawało się dobre towarzystwo przy stole. Na naprawdę krótką pogawędkę.

Zdałam sobie sprawę podczas tych kilku fantastycznych godzin, że choć sukienka nieco mi się zgniotła w trakcie jazdy samochodem, nie było to dla mnie sprawą istotną i szybko o tym fakcie zapomniałam. Niespecjalnie też obserwowałam modę w tym sezonie królującą, fryzury, makijaże. Zupełnie co innego zaprzątało moją uwagę i całe szczęście. Jakość muzyki była tu niezaprzeczalnie numerem jeden i dosyć szybko zrozumiałam, skąd taka opinia tej konkretnej imprezy i brak biletów następnego dnia od rozpoczęcia ich sprzedaży. Sześć koncertów w trakcie jednego wieczoru – sami przyznajcie, że to jest coś.

A może jednak

Chciałam jeszcze dodać, mając na uwadze osoby, którym aż ciśnie się na usta, by przypomnieć mi, że artykuł o balu w dobie zmian w kraju, podwyżek czynszu i wszystkich innych, to wręcz nie przystoi. Ilość tematów, która wpędza nas w czarny dół i sposób ich rozdmuchiwania, ma taką moc, że jeśli wszyscy będziemy tylko i wyłącznie narzekać i nastawiać jednych na drugich, nie będziemy w stanie ucieszyć się nawet tym, że wyszło słońce i niebawem nadejdzie wiosna.

Ten tekst jest dla równowagi. Nie macie ochoty na chwilę odejść od swojego zwykłego stanowiska, czy odłożyć trzymanej przeważnie w rękach komórki, by zrobić coś, co daje radość? Nie mówię tu koniecznie o balu. Ale szczerze polecam. A jeśli będziecie mieli pływ na organizatora, to niech nim będzie szkoła muzyczna.

Taniec współczesny

 

I kiedy

poprosiłeś mnie do tańca

łatwo odnalazłam

miejsce w twojej dłoni

 

Potykam się

o  każdą nową nutę

Kiedy mnie wspierasz

łapię rytm

 

Suniemy walcem

po spokojnych wodach

salsę podając sobie

na rozgrzanie

 

Bez sprzeczności tanga

nuda u bram życia

Bywa więc, że również

zahaczamy o nie

 

Z apetytem na ten współczesny

porzucamy zdeptane buty

kroki? reguły?

prosimy nie przeszkadzać!

 

Alicja Santarius, ze zbioru „Sukienka z chmur”