Wiecie, mam wokół domu tajemniczy ogród. Czasem tak go sobie nazywam, choć znam i takich, którzy być może powiedzieliby, że nieco zaniedbany to nie znaczy tajemniczy. Ale to nieprawda. Prawda jest taka, że nie jestem ekspertką od prac ogrodowych i wszystko, co rośnie pięknie i równo zawdzięczam w tym ogrodzie rodzicom i mężowi, ale nie znaczy to, że kompletnie nic nie czuję i jest mi wszystko jedno. Ponadto każdy ma inne oko i gust. Można go też nie mieć, ale w tej kwestii nie planuję wdawać się w polemikę.

Tajemniczość w wyniku zaniedbania

Wiem, co mi się podoba, ale też wiem, a to chyba ważniejsze, czy poza patrzeniem na tę urodę będę w stanie cokolwiek z nią zrobić, by z czasem nie zmarniała. Przeważnie niestety nie. Dlatego, kiedy już coś przykuje mój wzrok, mocno się zastanawiam, czy przeniesienie takiego cudu natury na swój grunt nie będzie tylko fanaberią i co mogę dla danego zjawiska przyrody zrobić całkowicie sama, kiedy zajdzie potrzeba. Bo tymczasem potrafi mnie zachwycić szelest tamaryszków, które właśnie wchodzą w fazę, gdy ich cienie będą robić nieco mroczne wrażenie. Kiedy jednak jest na nie pora, wyginają się w każdym kierunku i tylko czasem są przycinane, bo takie naturalne są cudowne.

Sięgając pamięcią

Kiedyś, w jesiennym wydaniu „Działkowca”, przeczytałam jeden artykuł z dużą ilością zdjęć, o tym, jak ozdobić naturalnie ogród, by właśnie w czasie, kiedy kwiaty już przekwitły, nadal był kolorowy. Dzięki temu jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami dwóch rokitników, których owoce dziś już, po kilku latach, łypią do nas radośnie pomarańczowo. Wynalazłam też wtedy pięknotkę, która, dla odmiany owocuje na fioletowo i bardzo uważałam na początku, by nie zmarzła, nawet narzucałam jej porządną osłonę na zimę, ale dzisiaj już radzi sobie sama.

Potrafię przyciąć lawendę nie zawsze wtedy, kiedy należy i czekam, aż zakwitnie po raz drugi, co niestety rzadko się dzieje. Zdarza mi się pomyśleć, że zaniedbałam kostkę brukową, skoro spomiędzy niej wyrasta mech i małe brzózki. Wtedy walczę z nimi zawzięcie, ale tylko przez godzinę może dwie, bo nagle przypomina mi się, że tak naprawdę dopiero takie naturalne akcenty dodają jej charakteru i duszy. A tak całkiem uczciwie muszę przyznać, że tym zajmował się dawniej tata, którego nie ma z nami od dwunastu lat i od tego mniej więcej czasu opowiadam bajkę o magii mchu pomiędzy. Nawet już w nią uwierzyłam. W okno kuchenne podczas posiłków stuka nam róża. Nie żadna gwiazda, bardzo zwyczajna odmiana. Ją też zasadził tata i to on pod jej postacią codziennie sprawdza, jak nam się życie plecie. To kolejna moja ulubiona historia.

Same zmyślają się historie

W sezonie czerwona porzeczka i agrest uginają się pod ciężarem owoców, chyba przez zasiedzenie. Mają już około dwudziestu lat. Hibiskus przesiewa się zupełnie bez wysiłku, a rozmnażany przez mamę żywopłot z bukszpanów dziesiątkują aktualnie ćmy azjatyckie. Nadchodzi więc pora na zmianę warty. Wszystko wskazuje na to, że klimat się zmienia i po prostu mówi już bukszpanom „żegnaj”. I choć trudno to może zrozumieć, przyjmuję to ze spokojem. Nie na wszystko mamy wpływ.

Jabłonie kolumnowe po kilku latach wydały pierwsze cztery owoce, na dwóch drzewach. Cóż to za radość! Może w przyszłym roku będzie ich już osiem.

“Kozok”

Wiewiórki przenoszą szyszki i orzechy i tak naprawdę dają najwięcej radości, razem z sikorkami, czy gołębiem wielkości kaczki. Jeszcze niedawno barwny motyl-rusałka pawik ozdabiał sobą magnolię, jakby chciał nadrobić jej zaległości w drugim wysypie kwiatów. Podziwiałam jego wzloty i lądowanie z żywym zainteresowaniem. Myślę, że skoro te wszystkie piękne stworzenia lubią u nas mieszkać, to dobrze to świadczy o naszym ogrodzie.

Po jednym z ostatnich już jesiennych spacerów znaleźliśmy pod drzewami kilka zdrowych koźlarzy (u nas powie się „kozoki”). Uśmiech miałam od ucha do ucha. I choć zdecydowanie większych plonów dostarczyły nam w tym sezonie pigwowce, to sama wolałabym zamienić je proporcjami z grzybami właśnie. Grzyby, to najlepsze co mogło nam się w ogrodzie przydarzyć. Są piękne, brązowe, a na talerzu – smaczne.

Potrafię je przyrządzić, w przeciwieństwie do obróbki owoców pigwowca. Ten krzew zdecydowanie bardziej przemawia do mnie wiosną, kiedy pokrywa się pięknymi koralowymi kwiatami.

Wybierać w swoim tempie

Ogród, kiedy pozwoli mu się żyć po swojemu, naprawdę cieszy. Nie zawsze równo przystrzyżony, często gdzieniegdzie nastroszony, czasem pod większymi gałęziami błotnisty, a w kącie porośnięty dziką rośliną przypominającą poziomkę. Na zboczu, gdzie powinny królować kamienie, spomiędzy bluszczu wyrasta pokrzywa i walczy z jeżyną bezkolcową o najlepszy kawałek do życia.

Być może nie umiem jakoś specjalnie się troszczyć o całą jego zawartość, ale to, co do niego dostarczyłam, jest „zaopiekowane”. Nie mam poczucia, że muszę stanąć na głowie, żeby zasłużyć na pochwałę, że nadążam. Dbam o niego tak, jak potrafię. Myślę sobie, że on też dba o mnie. Nie mam w tej chwili możliwości, by wyruszyć do lasu, a dostaję od niego grzyby. Tyle, ile mi wystarczy. Nie potrzeba więcej.

Taka równowaga przydatna jest w sumie na każdym polu. Ważne jest, żeby znać swoje możliwości i umieć koncentrować się na tym, czego tworzenie daje radość, bez porywania się z motyką na księżyc. Czasem rezygnacja z pewnej czynności pozwala na większe zaangażowanie się w tę dla nas ważniejszą. Zawsze mamy wybór, ale nie zawsze potrafimy świadomie go dokonać.

Jesienne niebo – Maria Jasnorzewska Pawlikowska

Jesienne niebo słodkie, pełne łaski

spowite w szal kaukaski,

przez drzew bezlistnych rozszczepione pędzle

przeciąga różową frędzlę.

I ku nadziei mej podchodzi z bliska,

słodyczą mnie uściskaj

i na tęsknocie mej opiera dłonie

– pachną ostatnie lewkonie.

Jesienne niebo słodkie, pełne łaski,

zwija swój szal kaukaski

a odrzuciwszy go, staje bez ruchu

z cekinem złotym w uchu.

 

J e s i e ń –  Leopold Staff

Jesień mnie cieniem zwiędłych drzew dotyka,

Słońce rozpływa się gasnącym złotem.

Pierścień dni moich z wolna się zamyka,

Czas mnie otoczył zwartym żywopłotem.

 

Ledwo ponad mogę sięgnąć okiem

Na pola szarym cichnące milczeniem.

Serce uśmierza się tętnem głębokiem.

Czemu nachodzisz mnie, wiosno, wspomnieniem?

 

Tak wiele ważnych spraw mam do zachodu,

Zanim z mym cieniem zostaniemy sami.

Czemu mi rzucasz kamień do ogrodu

I mącisz moją rozmowę z ptakami?