Taka sytuacja. W salonie fryzjerskim damsko-męskim chwilowo siedzę nieco w kącie, z osłoną na głowie, coby nie uciaptać siebie, ściany, a może jeszcze fotela. Posiedzę jeszcze z dziesięć minut, bo farba potrzebuje czasu. Z werwą zmiksowaną z gracją moja fryzjerka Sylwia wykonuje kilka ostatnich machnięć szczotką, ustawia przenośne lustro za głową świeżo wyfryzowanej, celem dania jej szansy, by potwierdziła, że z tyłu fryzura także jest ok. I jest. Jak zwykle zresztą.
Ja zaś przeglądam się i rozmyślam o tych lustrach, wszystkich, które znajdują się wewnątrz przytulnego pomieszczenia, zadzieram głowę pod sufit, bo nagle muszę coś sprawdzić. Co to za idiotyczne lampy dają tak paskudne światło, które raptem zaczyna psuć atmosferę? Bo z lustra spogląda na mnie starsza pani i niemożliwe przecież, że to ja! Po krótkiej chwili ze zrozumieniem w duchu muszę przyznać, że dostrzegam potrzebę obecności takiego oświetlenia w salonie fryzjerskim. W końcu fryzura ma być idealna, kolor też, więc każdy szczegół powinien być dobrze widoczny dla fryzjera.
Że też dotąd mi nie przeszkadzało?!
„Dzień dobry” od drzwi brzmi przyjaźnie męski głos. Za nim sylwetka męska też, niemal od razu zasiada w fotelu przed jednym z luster, a ja od razu wiem, że chyba najgorzej by się stało, gdybym została poproszona w tym właśnie momencie na fotel obok. Czy to na zmywak, czy do strzyżenia – dowolnie. Twarz bez włosów, szczątkowy makijaż, co spłynął z dniem roboczym i wyostrzone tu i tam ze zmęczenia bruzdy. Jakbym była naga! I już zgaduję w duchu, ile też on ma lat. Czuję, że mniej, ale przecież jeszcze niedawno jak taki miał mniej, to zdarzało się, że to „coś” w kobiecie dostrzegał. Co dostrzega dziś i czy w ogóle? Więc siedzę w swoim kącie i udaję, że mnie nie ma.
Szczęśliwa upiększająca wyspa, oaza relaksu zaczęła być miejscem tortur i wzbudzania odczuć od euforii dalekich. Co z tego, że ostatecznie wyjdę stąd piękna. Każdy etap ma znaczenie! Obserwowałam nadal przyjemnego człowieka, który wdał się w pogawędkę z Sylwią i żadnym najmniejszym gestem czy grymasem nie dawał odczuć pozostałym, że psują mu estetyczne doznania (swoją drogą, skąd takie coś bardzo prymitywnego i niewspółczesnego w ogóle przyszło mi do głowy?!!). Był miły, żartował, trzymał się ram zwyczajnej grzecznościowej rozmowy.
Tymczasem…
Gdzie się to we mnie wyzwoliło, coś się obudziło na tyle, że kiedy mistrzyni grzebienia skasowała go i pożegnała, poczułam nieodpartą potrzebę, by się jej zwierzyć. Robiłam to już zresztą od ćwierćwiecza, przechodząc na przestrzeni lat od kasztana do blond i od kucyka po loki. Zdążyłyśmy się zaprzyjaźnić, poznać członków swoich rodzin oraz blaski i cienie, lęki i radości życia. Uśmiechnęłyśmy się do siebie ze zrozumieniem. Doszedł nam nowy poziom konwersacji. I refleksja, w której lustro z przyjaciela może stać się wrogiem. Tylko po co? Po co to nam?!
Co za uśmiechem idzie
Nie ma sensu udawać, że czas stanął w miejscu. Ale rozmawiać? To zawsze ma sens. Z problemu wielkości góry nagle schodzimy do pagórka. Bo czy naprawdę TO tylko mamy do zaoferowania światu – nieskazitelny wygląd? Czy nie mamy pojęcia, jak niewielkie ma on znaczenie? Czy dwudziestolatka o cerze bez wad nie ma swoich problemów? Ma, nieraz większe od tych bardzo dojrzałych ze zmarszczkami mimicznymi.
Rozmowa z tej super poważnej konspiracyjnej nagle zmieniła się w przerwaną salwami śmiechu pogawędkę, która zawsze poprawia nastrój. Zmarszczki mimiczne co prawda stają się wtedy bardziej widoczne, ale o czym to świadczy?! Zwłaszcza jeśli towarzyszy im błysk w oku.
Coś za coś. Takie doświadczenia łączą i dają przestrzeń do kolejnych wniosków. Być może z jednego wyrosłyśmy, ale nadal możemy nauczyć się czegoś nowego. Na przykład dystansu.
Zwierciadło
A ono wciąż stoi-zewnętrzny mój krytyk,
i ciągle ocenia- raz chwali, raz gani,
tak trudno mi żyć z nim, przyjmować znów przytyk:
że tak się nie godzi, nie jestem na fali…
Więc czasem unikam w zwierciadło wejrzenia,
udaję przed sobą, że go tam nie widzę,
lecz ono- jak złodziej- mi kradnie spojrzenia
i wtedy naprawdę okrutnie się wstydzę…
Powoli oswajam to nowe odbicie,
ten swój wizerunek, wciąż obcy mi bardzo,
teorię mam w palcu: że takie jest życie,
że inni mną inną w ogóle nie gardzą…
…że tak to już będzie, że lata mijają,
że nie to, co widać, a to- kim się staję,
że inni podobnie, jak ja, także mają,
-rozterki zwierciadło wciąż nowe mi daje…
Postaram się zmądrzeć – kurz zetrę z kryształu,
popatrzę inaczej – zobaczę w nim duszę…
Do takiej decyzji dojrzewam pomału:
by piękną być w sercu – lecz z zewnątrz – czy muszę…?
Anetta Kania, utwór ze zbioru „Drzewo życia”